pawlowska-ms
 
W piątek, w ramach odmóżdżenia szperałam po internecie i natknęłam się na niusa, który od razu poprawił mi humor. Po raz pierwszy w historii, Polka zdobyła tytuł mistrzyni świata w kolarstwie torowym. Katarzyna Pawłowska w australijskim Melbourne jako pierwsza pokonała dystans 10 km. Niestety nie mogę nigdzie znaleźć w jakim czasie, ale kto by tam się przejmował. Kompletnie nie znam się na kolarstwie torowym, ale czy ja muszę się znać, żeby się cieszyć?

Dorota Rajska
O Katarzynie Pawłowskiej nigdy wcześniej nie słyszałam. Nie znam się też na  zawiłościach i różnicach pomiędzy tak wieloma konkurencjami na welodromie, ale kolejna Polka zdobywająca po raz pierwszy tęczową koszulkę - bezcenne.

Zwycięstwa kobiet mają dla mnie szczególne znaczenie. Najpierw nieuchwytnie cieszą a potem dodają skrzydeł. W takich chwilach miewam swoje osobiste zrywy. Doskonale pamiętam poranek 5go września, 2010 roku, kiedy na komputerze sprawdzałam pogodę i cichaczem liczyłam na deszcz. Za parę godzin miałam wystartować w pomiechowskim Polanbike’u i kompletnie mi się nie chciało. Patrzę, a tu Majka zdobyła złoto w Kanadzie! Z zapartym tchem czytałam relacje i ze łzami w oczach komentowałam “GRATULACJE!”.
 
Ochota na start przyszła sama a na trasie śpiewałam sobie w głowie “na maratonach wstępuje we mnie diabeł” do melodii ze znanej piosenki Olafa Deriglasoffa.

Dla nas, kobiet, sukcesy innych pań są o tyle istotne, że są nam bliskie. Możemy się do nich odnieść zupełnie inaczej niż do zwycięstw mężczyzn. Chciałabym, aby takie sukcesy motywowały do działania, bo kto nie działa, przegrywa. Co za głupi powód, żeby nie wygrać, bo się nie spróbowało. Jednak kobiety często tak mają. Ja swój pierwszy maraton przejechałam po trzydziestce jak już byłam szczęśliwą Matką Polką. Nie spodziewałam się wiele, ale dzisiaj mam na półce trzy puchary (no, pucharki). Rumienię się, kiedy mój syn oznajmia gościom “mama je dla mnie wygrała”. Sama z podziwem patrzę na panie po piędźciesiątce, które mkną do pracy rowerami, albo na Mazovii startują w kategorii K5. Też chcę być taka “jak dorosnę”.
pawlowska-ms
W kobiecych sukcesach jest jeszcze coś takiego, że cieszą inne kobiety. Możemy nie znać się na dyscyplinie ani nigdy wcześniej nie słyszeć nazwiska, ale pierwsze ustawimy się w kolejce po autograf i będziemy głośno krzyczeć “Brawo!”.

Wracając do naszej bohaterki. Zarówno zwycięstwo Pawłowskiej jak i Włoszczowskiej są o tyle wyjątkowe, że są pierwszymi polskimi w historii. O wartości czegoś, co jest pierwsze przekonałam się kiedy na studiach znajomi namówili mnie na skakanie z dachu (http://www.dreamjump.pl/index.php?page=Galeria&id=3&name=galeria). Jak już zobaczyłam, że się da, wcale nie było takie trudne. Ale rzucić się na coś takiego pierwsza? W życiu.

 

 
Ileż trzeba mieć wiary, odwagi i determinacji, żeby walczyć o coś, czego nikt wcześniej nie osiągnął. Zwłaszcza u nas, gdzie sportowcy nie są wyłącznie gwiazdami, a po treningach muszą się jeszcze z czegoś utrzymać. Jeśli nikomu się wcześniej nie udało, to zawsze można zasłonić się brakiem pieniędzy, sprzętem, tym, że “nikomu się wcześniej nie udało”. Dziewczyny pokazały, iż pomimo przeciwnościom losu, można zostać mistrzem świata. I to w jakim stylu!

Miało być o medalu, a wyszło jak zwykle. Trochę o rowerach, trochę o kobietach i trochę o życiu. O twenty-ninerach nie było wcale. Pomimo, iż wcześniej o niej nie słyszałam, serdecznie gratuluję Kasi, że jest tą Pierwszą, zarówno w Melbourne jak i w polskiej historii. Podziwiam obie dziewczyny za ich ciężką pracę, masę wyrzeczeń i determinację  w dążeniu do celu. Ale przede wszystkim dziękuję za tony pozytywnych emocji, jakie ich zwycięstwa nam dostarczają.

Teraz doczytam na temat dyscyplin torowych żeby następnym razem nie wyjść na takiego lajkonika.